Skansen Sierpc

Kraina mlekiem i miodem płynąca

Korzystając z nie najgorszej pogody i wizyty u rodziny, postanowiliśmy odwiedzić miejsce, o którym słyszeliśmy już dawno, ale nigdy nie było nam do niego po drodze. Dzisiaj pokażemy Wam niedużą wieś położoną na uboczu głównych szlaków komunikacyjnych. Rozmiarami może nie zachwyca. Ot, kilkadziesiąt chałup, i parę hektarów pola. Asfaltu tu nie uświadczysz i z wifi też kiepsko. No i te chałupy. Jakby to ładnie powiedzieć… dzisiaj się takich nie buduje. W ogóle wszystko jakieś takie stare. Jak z XIX w…. Bo właściwie to jest z XIX w.! Witajcie w Muzeum Wsi Mazurskiej w Sierpcu.

Podróż w czasie

Trzeba powiedzieć, że jadąc do Sierpca nie mieliśmy z Hanią zbyt wygórowanych wymagań. Zatrzymawszy się na kilka dni u rodziny chcieliśmy po prostu zwiedzić to co w okolicy zwiedzić się opłaca. Najlepiej bez nadmiernego szastania pieniędzmi. Wybraliśmy Sierpc, bo wiedzieliśmy, że jest tam pięknie i pewnie będzie na cały dzień chodzenia. Wiadomo, jak to w skansenie. Dużo chałup, dużo sprzętów i tyle.

Skansen Sierpc Kapliczka
Kapliczki pojawiające się na leśnych drzewach zdradzają, że weszliśmy już do innego świata.

Jakże proste umysły nasze nie były w stanie pojąć czymże jest to założenie! Myśleliśmy „skansen”, podczas gdy skansen ten nie tylko wielką literą pisać by trzeba, ale wręcz rozbudowanym na pół strony gotyckim inicjałem!;)

Początkowo nic jednak barokowego przepychu nie zapowiadało. Asfaltowy parking tuż koło ekspresówki. Jakieś krzaczory. Oznaczenie niby jest, ale nic nie widać. Dopiero potem dostrzegasz zabudowania, ale żeby to było jakieś rustykalnie-zachwycające to nie można powiedzieć. Kupujesz bilet, przechodzisz przez bramę i… jesteś w innym świecie!

No chyba inaczej nie można tego nazwać. Ja przynajmniej byłem zachwycony. Za bramą od razu wita Cię łukowy mostek z deskami poszycia ułożonymi w jodełkę. Taki w sam raz żeby bryczka po nim przejechała(!). A nad czym owy mostek przerzucony był, zapytacie? Ano nad rzeczką (dla zainteresowanych zwie się Sierpienica), która pełna rzęsy i szuwarów wiła się meandrami pośród malowniczego chłodnego lasu. Tak. Dwadzieścia metrów wcześniej, prowincjonalna droga, rozgrzany asfalt, duchota, spiekota i skwar, a tu las cichy i strumyk szemrzący i to w anturażu z epoki minionej całkowicie niesłusznie, gwałtownie i karygodnie.

Mówię wam. Wszystkie „Rodziny Połanieckich”, „Nadniemna”, „Znachory” czy inne „Noceidnie” stają człowiekowi przed oczyma, w wersji książkowej, kinowej czy jakiej tam jeszcze były. Wszystkie naraz co do jednej i po raz pierwszy w życiu łapiesz się na myśli, że chyba już wiesz o co tym Reymontom i Kasprowiczom chodziło. Skąd ta chłopomania i skąd pokolenia polskich literatów wzięły umiłowanie wsi. Tak, to wszystko sprawił tylko jeden mostek. A potem było jeszcze lepiej.

Droga do skansenu, wije się wśród mokradeł bo to właściwie jest bardziej grobla niż droga. Niby zwykły las, ale to tu, to tam mignie ci między drzewami coś co zdradza, że nie jesteś już w zwyczajnym świecie. A to na drzewie ukaże się kapliczka z Matką Boską, a to znów z listowia wychynie figura jakiegoś świętego. Zupełnie jak skrzaty patrzące zza konarów w bajkach. Jak podmuch zimna w szafie w „Opowieściach z Narnii”. Nagle las się urywa, wychodzisz na otwartą przestrzeń i przed oczami staje ci karczma z Pana Tadeusza, a przed nią żuraw, jakbyś chciał napoić swoje konie. No bo masz chyba konie, nie? W końcu jest XIX w.

W zaginionym królestwie

Przemiana się dokonała. Puszcza podobnie jak przed wiekami spełniła swoje zadanie odgradzania żywych od umarły, znanego od tego co nieznane, świata realnego od świata dziwów i czarów. Przekroczyłeś tą granicę światów i jesteś w innej rzeczywistości.

Skansen Sierpc sztygi
Widok pól usłanych sztygami zapiera dech w piersiach.

Wrażenie jest dojmujące. Niby wiesz, że to tylko skansen i to ta sama rzeczywistość co przy kasie biletowej, ale coś pod skórą mówi Ci, że chyba nie do końca. Idziesz więc w głąb tego tajemniczego świata i po wspięciu się na wzgórze roztacza się przed tobą ona – wieś mazowiecka.

Muzeum Wsi Mazowieckiej, bo tym właściwie jest ów skansen powstało w Sierpcu w 1975 r. i od samego początku postawiło sobie ambitny cel zrekonstruowania nie tylko samych budynków i ich wyposażenia ale również, a może przede wszystkim układu przestrzennego wsi. A trzeba przyznać, że cel ten zrealizowało w najmniejszych szczegółach. Zacznijmy więc od kasy biletowej która jak się okazuje jest po prostu starym młynem wodnym, z czego nie od razu zdajemy sobie sprawę. Fakt, że stoi on na uboczu nie jest przypadkowy. W czasach gdy większość zabudowy była drewniana całą infrastrukturę stwarzającą zagrożenie pożarowe starano się odsunąć jak najdalej od zabudowań mieszkalnych.

„Pożarowe?” spytacie „Młyn?”. Ano tak. Pył z mielonej w ogromnych ilościach mąki, stale unosił się tam w powietrzu. Nie muszę chyba dodawać, że mąka jest łatwopalna. Kilogram w paczce może od razu się nie zapali, ale rozpylony może wręcz wybuchnąć. Nie sprawdzajcie tego w domu… a jak już, to przynajmniej w ogrodzie… no i poproście kogoś dorosłego o pomoc. To nic, że macie dowód osobisty! Jeśli rajcują was takie rzeczy, to i tak powinniście poprosić o pomoc kogoś dorosłego;)

Wracając do rozplanowania. Kolejnym budynkiem który wpada nam w oczy jest wspomniana karczma (niedaleko jest też kuźnia, ale w myśl powyższych wniosków, jej usytuowania chyba nie muszę tłumaczyć). Tu sytuacja wygląda nieco ciekawiej, bo choć karczma sama w sobie zagrożenia pożarowego nie stanowi (co najwyżej dla przełyku) z reguły też stawiano ją na granicy wsi. Dlaczego? Z kilku powodów.

Po pierwsze budynek ów pełnił te samą funkcję co współczesne puby. Szło się tam wypić, a jak człowiek wychylił kilka kwater wódki to i się rozochocił i by potańczył i pośpiewał. Jednym słowem co cnotliwszym obywatelom nie za bardzo dał spać. Innym powodem, mniej rzucającym się w oczy był fakt, ze karczma była również hotelem, choć może lepiej powiedzieć zajazdem, w którym ludzie w drodze mogli się przespać. Ludzie w drodze, znaczy nietutejsi, a jak nietutejsi, to pewnikiem obcy.

Tak. Obcy w oczach dziewiętnastowiecznych chłopów (i chyba przedstawicieli wszystkich kultur tradycyjnych na Ziemi) to był człowiek z innego świata. Dosłownie. Nie tylko mówił, ubierał się, a czasem zachowywał inaczej. Był niemal przybyszem z innej rzeczywistości. Dzisiaj powiedzielibyśmy, kosmitą. W jego świecie, wszystko było na opak. Ludzie chodzili do tyłu, mówili wspak, a słońce wschodziło na zachodzie. Pamiętacie co mówiłem na początku o lesie? Dziewiętnastowieczny chłop traktował to dosłownie. To co we wsi to jest prawdziwy świat. Wszystko jest znane proste i oswojone. A to co za lasem? Same czarty Panie, wiły i mamuny! I jeszcze nożem i widelcem jedzą. Tfu! Obraza boska!

Nic więc dziwnego, że na obcego trzeba było uważać bo to jak z tak dziwnego świata pochodzi, to jeszcze jakieś czary i uroki przywlecze, więc jak już mamy go do wsi wpuścić, to trzeba najpierw go wybadać, oswoić, również w znaczeniu rytualnym. No i też jest szansa, że w karczmie tylko się prześpi, a potem pójdzie swoją drogą i o wieś nie zawadzi.

Od razu jak u babci

Gdy już miniemy ten wioskowy przedpokój, gdzie zostawiamy wszelkie zagrożenia staje nam przed oczami widok doprawdy nie z tego świata. Oto bowiem z milczącego lasu, podmokłych grobli i z zacienionej dolinki wychodzimy na ogromną zalaną słońcem przestrzeń w której po horyzont ciągną się pola… Pola upstrzone sztygami. Dla tych co kosą nigdy pola nie żęli sztygi (vel stygi) to stosy ułożone ze snopków po żniwach. Nie stogi, ale właśnie grupki snopków postawione jeden koło drugiego.

Skansen Sierpc
Kolorowe domki zdają się być żywcem wyjęte z bajki.

Mówię wam. Byłem już na wielu festynach średniowiecznych. Widziałem tańce z flagami, pojedynki rycerzy, występy historycznych trup śpiewaczych, ale takiego poczucia podróży w czasie jak wtedy patrząc na te pola, nie miałem. Żadnych beli kiszonki. Żadnych okropnych kostek. Snopki i to związane powrozem zrobionym z siana nie pamiętam jak ta część się zwie). I to po horyzont. A na nim czernieje w lipcowym słońcu wiatrak. Aż teraz kiedy o tym myślę robi mi się jakoś cieplej.

Nim jednak do tych pól i wiatraka dojdziemy czekają nas jeszcze dwie inne atrakcje. Pierwszą z nich jest kościół pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusa. Nie mała budowla wzniesiona w XVIII w. całkowicie z drewna i w środku pokryta pięknym polichromiami. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego (ot drewniany kościół jakich w Polsce wiele) gdyby nie fakt, że został zbudowany w Drążdżewie koło Przasnysza! Tak. Do Sierpca został przeniesiony i to w kawałkach. Konserwatorzy najpierw rozebrali go dokładnie opisując każdą deskę, po czym przewieźli do Sierpca i złożyli na powrót złożyli jak klocki lego.

Czytało się w życiu o takich przedsięwzięciach. Abu Simbel i te sprawy. Ale zobaczyć efekt takiej przeprowadzki na własne oczy to co innego. Jasne. Kościół z Drążdżewa to nie Abu Simbel, ale i tak nie wiem jak im się to udało, zwłaszcza że budowla wygląda jakby stała tu od wieków.

Drugi obiekt który przyciąga uwagę przybysza wchodzącego do wsi to, a jakże, dwór. Oryginalnie zachowana budowla ukazuje wnętrza z przełomu wieków. Doświadczenie jest bez precedensu. Wszystkie zgromadzone w środku sprzęty są oryginalnymi przedmiotami z epoki. Na każdym z nich, choćby idealnie zachowanym czuć ciężar stu ponad lat, a jest tam ich nieprzebrana miara. Od zastaw stołowych, mebli, zasłon, luster po wyposażenie kuchni (które jest naprawdę bogate). Jednak przy całym tym przepychu dworek zaskakuje swoimi rozmiarami. Jest bowiem zadziwiająco mały. Dziś przeciętny domek jednorodzinny jest porównywalnych rozmiarów, a widziałem dużo, dużo większe. Jednak dla mieszkańców wsi musiał się zdawać prawdziwym pałacem.

No i właśnie. Wieś sama. Czym że jest właściwie wizyta w tym miejscu opowiedzieć nie sposób. Można by opowiadać dużo, o sztygach, o płotkach, o garnkach na nich wiszących, o poletkach lnu, kozach, królikarniach, gołębnikach etc. itd. itp. Słowami ni jak się tego nie odda.

Ale spróbujmy.

Sierpc to wieś rzędówka czyli taka w której po jednej stronie ulicy stoją gospodarstwa, a po drugiej ciągną się pola, prosto jak sierpem rzucił. Zwiedzając idzie się więc od gospodarstwa do gospodarstwa, przechodząc od XIX w. do połowy XX w. Każda zagroda ma własną historię i szczególny charakter. Przyjechała do Sierpca z innej miejscowości i wygląda nieco inaczej. Domy różnią się też wyposażeniem, które można oglądać za szybami z pleksi i które oczywiście zmienia się z upływem lat. Pleksi to jedyny wtręt współczesności w tym zastygłym w czasie miejscu. Cała reszta jest na wskroś autentyczna. Na podwórkach stoją żurawie. Pod daszkami, schowane narzędzia rolnicze. W korycie jest woda, a po podwórku leniwie spacerują kury. Za płotem, na którym wiszą garnki pasie się koza. Sąsiad ma konie, które sądząc z postury ciągną pług kiedy przychodzi orać (tak, pracownicy muzeum ubrani w lniane koszule orzą pola końmi i żną ziarno sierpami). Przy dróżce stoją kapliczki, a na poletkach za domkami rośnie gryka.

To wszystko sprawia, że człowieka ogarnia niewypowiedziany spokój. Doprawdy jest to uczucie trudne do opisania. Trochę jest to tak jakbyś wrócił do domu, choć oczywiście nie jest to doznanie tak intymne. Bardziej przypomina wakacje u babci. Słońce, natura i niczym nieskrępowana rozkosz eksplorowania ledwie znanego ci świata. Ale i to nie do końca oddaje ducha tego miejsca. Zwiedzającemu skansen zdaje się, że trafił do jakiejś krainy szczęśliwości, gdzie oto ziemia sama rodzi i przede wszystkim nie należy jej przeszkadzać. Gdzie świat jest prosty i uporządkowany. To co we wsi jest swoje, to co poza nią obce. Święty Antoni w kapliczce na skraju lasu broni nas przed złem i nie dopuszcza go do naszego świata. Bo wszystko co złe z zewnątrz przecież pochodzi. Bo czy w tak pięknym miejscu, coś złego mogłoby się urodzić?

Może to pamięć genetyczna, może wspomnienie przeszłych wcieleń, a może po prostu reakcja naszego umysłu na pięknie zaprojektowaną przestrzeń. Nie wiem i pewnie nigdy się nie dowiem.

Młyn świata

Sunąc wśród ogródków, kwietnych i warzywnych. Wśród pięknie wypielonych grządek i równych płotków, dochodzimy w końcu do dominującego nad całym krajobrazem wiatraka. Niestety nie można zwiedzić go w środku, nad czym szczerze ubolewam, bo skomplikowane mechanizmy sprzed wieków szalenie pobudzają moją wyobraźnię. Drzwi do których prowadzą zawieszone nad gruntem schody zamknięte były jednak na głucho. Na osłodę wszedłem jednak pod wiatrak, ponieważ jak na młyn tego typu przystało obraca się on na pionowej osi która wyrasta z krzyżakowatej podstawy jak w choince na Boże Narodzenie. Ta imponująca w kontekście użytego materiału konstrukcja zachwyca tym bardziej, gdy zdamy sobie sprawę, że stosowano już ją w średniowieczu. Dla tamtych ludzi musiała być to technologia „kosmiczna”. Nic dziwnego, że młyny, a zwłaszcza wiatraki tak często pojawiają się ludowych podaniach. Podobno to właśnie wiatrak był pierwowzorem bajkowej „chatki na kurzej nóżce”.

Wiatrak Skansen Sierpc
Monumentalna bryła wiatraka dominuje nad całą okolicą.

I dla nas jest to miejsce magiczne. Nie tylko dlatego, że tu kończy się podróż przez krainę mlekiem i miodem płynącą. Zaczęliśmy od młyna i na młynie skończyliśmy. Pierwszy, wodny położony w cieniu, stanowił przejście do innego świata. Niczego nie ukazywał, a jedynie składał obietnicę ukrytych za nim skarbów. Drugi powietrzny, stoi w świetle słońca, a spod niego roztacza się panorama na całą odwiedzoną wieś. Niewiedza zamieniła się w wiedzę, a obce w swojskie i poznane.

Lokalizacja młynów podobnie jak i całe rozplanowanie wsi, zostało z pewnością gruntownie przez twórców przemyślane. Sprawia, że wieś roztacza się przed nami niczym dobrze napisana opowieść, ale również, a może przede wszystkim wskazuje na ogromną zaletę kultury tradycyjnej – Na ramy i granice którymi poprzecinany był ten świat. Swoje-obce. Znane-nieznane. Ludzkie-boskie. Wiadome-niewiadome. Te wszystkie podziały, tak może dla nas rażące, sprawiały że ci ludzie nie mieli kryzysów tożsamości, nie musieli szukać własnej drogi, (a nawet jeśli, mieli te poszukiwania bardzo ułatwione) i może przede wszystkim nie czuli się pozostawieni sami sobie w pędzącym, ciągle się zmieniającym świecie.

Myślę, że tego powinniśmy się uczyć, od naszych przodków. Świat w którym istnieją podziały nie jest światem konfliktu, ale porządku i zrozumienia. To świat oswojony, w którym wszystko ma swoje miejsce. Znając go i znając pełnioną w nim rolę, możemy go kształtować, zmieniać i ulepszać. Świat bez podziałów to świat, w którym nie możemy zająć konkretnego miejsca, bo każde miejsce jest takie same. Jesteśmy w próżni, a skoro tak, to nie mamy wpływu na nic. Oby nam, ludziom XXI w. starczyło odwagi, by zrobić coś, co mieszkańcy Sierpca wiedzieli od zawsze.

Muzeum Wsi Mazowieckiej w Sierpcu Plan
Plan wsi
Skansen Sierpc
Wieś wygląda jakby jej gospodarze przed chwilą poszli do sklepu. Zwłaszcza garnki wiszące na wieszakach sprawiają wrażenie jakby ledwie przed chwilą ktoś je odłożył.
Ule Skansen Sierpc
Ule przypominają domki skrzatów schowane w zacisznym sadzie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *